Zgadzam się z tym, co powyżej napisaliście, ale z drugiej strony apeluję o to, by nie popadać w poczucie beznadziei i już teraz stawiać sprawę jako przegraną. Ludzie mają swój rozum. Nie pamiętam drugiej tak zaciekłej kampanii przeciwko pirotechnice jak w ubiegłym roku. Nowo powołane władze miast po wyborach samorządowych (np. ten inteligent z Warszawy) od razu zaczęły grę pod publiczkę, a jako że jesień i zima nie jest optymalną porą roku na organizowanie marszów równości czy innych manifestacji, postanowili zacząć od rezygnacji z pokazów, co by pokazać zielonym aktywistom jak bardzo potrafią się zatroszczyć o naszych "braci mniejszych". Zaczęło się mówić o całkowitej rezygnacji z fajerwerków i zakazach sprzedaży, media postanowiły zohydzić ludziom ten rodzaj witania Nowego Roku. Przykład? Programy poświęcone bezpiecznemu odpalaniu wyrobów pirotechnicznych, które niezależnie od poziomu dyskusji kończone są puentą - "a więc proszę państwa nie strzelajmy". Inny przykład to lasery na największych koncertach w Polsce transmitowanych przez media. Wszystkie te działania wpisują się w widoczną w ostatnich latach tendencję do przedkładania interesów zwierząt nad ludzi i przywiązywanie do nich zbyt dużej wagi. Może jestem "konserwą" rodem z przedpotopowych czasów, ale jak widzę panie płaczące za wigilijnymi karpiami albo dzikami, których populacja naprawdę bardzo się rozrosła, a jednocześnie popierające mordowanie nienarodzonych dzieci "na życzenie", to mój umysł czuje pewien dyskomfort. Tak samo jak widzę ludzi stawiających psy czy koty na równi z dziećmi, rodzeństwem itp. Na szczęście da się zauważyć jedno - to jest mniejszość. Mniejszość, która wykorzystując trendy dominujące w tych czasach, robi z siebie pępek świata i jest najgłośniejsza. Ale nie wszyscy zwariowali. 200 osób zareagowało pozytywnie na mój post w mediach społecznościowych nt. fajerwerków, jaki opublikowałem na kilka dni przed 31-ym. Co się działo później to nigdy nie zapomnę. Ilość fajerwerków, jaką zobaczyłem w ostatniego Sylwestra o północy, wbiła mnie w ziemię. Jeden wielki ogień na niebie, niekwestionowany rekord. W mojej okolicy strzelali wszyscy, w niebo szły profesjonalne baterie mające po kilkaset strzałów, szelki, wyrzutnie kątowe po dziesięć salw naraz. Wiem z różnych źródeł, że także inne miasta pokazały siłę.
To jest powitanie Nowego Roku w mieście, którego wspaniały prezydent z rezygnacji z fajerwerków uczynił kluczowy punkt swojego planu działania na pierwsze dwa miesiące prezydentury (później przyszła pora na karty LGBT itp.). Jak widzicie, dzięki temu psy w stołecznych mieszkaniach spokojnie przespały noc i nie miały się czego bać. Wpadka? Nie. Blamaż na całej linii.
A tutaj polecam Wam ostatnie sekundy nagrania (wprawdzie z 2017/18). Pokaz był faktycznie niepotrzebny, bo zakopiańczycy "odrobili go" i to z nawiązką. Wątpię czy fajerwerków byłoby aż tyle, gdyby władze zdecydowały się jednak urządzić kilka minut prawdziwego pokazu. Wtedy ludzie przyszliby go pooglądać i nie musieliby brać spraw w swoje ręce.
Myślałem o tym dużo i chcę wspomnieć o jeszcze jednym pominiętym przez Was aspekcie. Aspekt ekonomiczny. Gdyby w urzędach skarbowych zabrakło kiedyś rąk do pracy, to wielu naszych rodaków mogłoby zostać tam zatrudnionych bez postępowania rekrutacyjnego. Zaglądanie innym do kieszeni to nasz sport narodowy, a fajerwerki - przez to że są tak widowiskowe - stają się "kozłem ofiarnym", kiedy mówi się o czyjejś niegospodarności. Miasta ponoszą duże straty na niekorzystnych przetargach, dofinansowaniach dla niepotrzebnych instytucji mogących zachować samowystarczalność, nagrodach dla urzędników, uposażeniach itp., ale tego na pierwszy rzut oka nie widać. A fajerwerki choćby raz w roku? Niemal zawsze można gdzieś usłyszeć Januszy narzekających na to, że "moje ciężko zarobione piniendze wyrzuca się w niebo". Dodatkowo media typu interia, wp, onet, cyklicznie prezentują wyliczanki typu - "Polacy wydali na fajerwerki tyle, że można by za to kupić tyle i tyle Pendolino, Dreamlinerów, wybudować ileś tam kilometrów dróg..." Wtedy niektórych szlag trafia, bonajchętniej sami decydowaliby na co ich sąsiad, albo urząd miasta wyda pieniądze. Ale nie zagłosuje w budżecie obywatelskim, bo jeden głos niczego nie zmieni, a zresztą złodzieje i tak sfałszują, a sąsiadowi nie powie co myśli o jego wydatkach na pirotechnikę, bo w głębi duszy wie, że może się tym ośmieszyć. Ludzi denerwuje to, że publiczne pieniądze wydaje się na fajerwerki, ale z naszej perspektywy to może nawet lepiej, bo dzięki temu wzrośnie popyt na pirotechnikę amatorską i będziemy cieszyć się coraz większym wyborem towaru.
A co do delegalizacji, na razie nie jest ona możliwa. W orzecznictwie administracyjnym jest przyjęte, że zakazanie jakiegokolwiek używania materiałów pirotechnicznych pod groźbą sankcji, nie ma żadnego oparcia w obowiązującej Ustawie o samorządzie gminnym, toteż ewentualny akt prawny likwidujący swobodę strzelania w Sylwestra, będzie z nią niezgodny. Obywatelska inicjatywa ustawodawcza (przewidująca taki zakaz), musiałaby być zgłoszona przez co najmniej 100 tysięcy obywateli, którzy w ciągu trzech miesięcy zbiorą podpisy. Problem w tym, że nawet to nie załatwi sprawy, bo konieczne będzie wtedy rozpisanie nowej ustawy, w najlepszym razie nowelizacja tej wyżej wymienionej. A to wiąże się z wieloma obostrzeniami i procedurami, wśród których także branża pirotechniczna będzie miała okazję "dać głos". A zbyt głęboka i pozbawiona wymiaru konieczności ingerencja w gospodarkę (a przecież piro-biznes generuje olbrzymie obroty), budziłaby już poważne wątpliwości jeśli chodzi o zgodność z Konstytucją...
Poza tym - szczerze wątpię w takie działania, mając na uwadze jak branża pirotechniczna rozwinęła się w Polsce i jakie generuje przychody do budżetu, a także ilu ludzi straciłoby pracę - choćby sezonową - w przypadku takiego działania. I to powinien być nasz główny argument w tej dyskusji. Przecież likwidacja handlu pirotechniką na straganach przed Sylwestrem, który jest dla wielu ludzi źródłem dochodu, byłaby jak likwidacja budek z lodami z nadmorskich miejscowościach Tego nie da się zrobić ot tak, bo pieski się boją. No chyba że duże straty w budżecie Państwa i pozbawienie pracy tysięcy ludzi to dla rządzących błahostka...
Głowa do góry Panowie, bądźmy czujni, ale też znajmy swoją wartość.